nawija drzewom gałęzie na papiloty.
Tak przynajmniej kiedyś napisała młodociana Ori i wybaczmy jej. Niech będzie, że to haiku.
Styczeń był wyjątkowo piękny tego roku. Piękny i okrutny, jak przystało urodziwemu jasnowłosemu mężczyźnie. Skuta lodem rzeczka płynąca za domem Tymianka, tafla zamarzniętego stawu, sosny pokryte poduszeczkami śniegu, owoce dzikiej róży połyskujące czerwienią - te bajkowe skladniki krajobrazu wywlekały Ori z domu i kazały jej brnąć dzielnie przez wysokie zaspy i siać strach wśród sąsiadów, gdyż wkróce rozeszła się po wsi wieść, że po lesie krąży baba-dziwo we włochatych butach, obsypana śniegiem i z gębą czerwieńszą niż owoce dzikiej róży. A to po prostu była Ori po trudach fotograficznych sesji!
Styczeń był piękny i trudny także dla domu Tymianka. Nie szczędził trosk, a termometr za oknem był przedmiotem, w który Ori i Pan Tymianka wpatrywali się codziennie w modlitewnym skupieniu: czy dzisiaj okaże się łaskawszy?
Łaskawszy, bo ciepły i słoneczny, stał się dopiero przed odejściem... Domowi Tymianka przyniósł jednak wiele szczęśliwych dni, a przede wszystkim rudego skrzaciego pieska z uszami sterczącymi najśmieszniej na świecie...
Ori, pożegnawszy styczeń, musi jeszcze załatwić jedną sprawę: otóż Alexa opisała na blogu wzruszającą i smutną historię swojej klaczy - przyjaciółki i zamieściła zdjęcia, na których jako smukłe dziewczę jeździ konno. I tu w Ori zagrała ambicja: ona też ujeżdżała rumaki i to w bardzo młodym wieku! Spójrzcie na dowód: oto Ori z obliczem świadczącym dobitnie, iż rodzice nie ograniczali jej dostępu do jadła. Z udkiem, którego dorodność nie zapowiada jeszcze przyszłej niebezpiecznej dla męskich oczu smukłości. Z czołem łysym jak kolano zwieńczonym idiotyczną czapeczką. Ale zwróćcie uwagę na nonszalancję, z jaką trzyma lejce i spokojny półuśmiech przyszłej pogromczyni Pana Tymianka!