środa, 17 czerwca 2009

Historia ku pokrzepieniu serc wrażliwych





























Ani Snupi ani Maja, ani Berni ani Rafik nie są bohaterami tej opowieści, ale Ori sądzi, że zawsze miło na nie spojrzeć, a poza tym bezradność i ufność malująca się w ich nie końca pełnych inteligencji oczkach są dobrą ilustracją do zdarzenia, do którego Ori stosownych zdjęć nie posiada, gdyż historia ta przytrafiła się nie jej samej, lecz pewnej miłej koleżance blogowej. Koleżanka pozwoliła Ori opowiedzieć tę historię, lecz nie życzyła sobie zdradzać swojej tożsamości, co Ori musi - acz niechętnie - uszanować. Ori uważa, ze na świecie nie ma przesadnie wielu wrażliwych i obdarzonych czułym sercem osób, które przy tym gotowe są swą wrażliwość przekuć w żmudne i nie zawsze efektowne czyny, więc o każdej takiej osobie i jej uczynkach należy mówić i pisać jak najwięcej. Otóż M. w niedzielny poranek wyszła ze swoim psem na spacer i zauważyła leżącego na ulicy rannego leśnego gołębia. Zaniosła go do najbliższej czynnej lecznicy, gdzie lekarza akurat nie zastała, natomiast kolejka czekających patrzyła na zmartwioną, ba, przerażoną losem gołębia (Ori podejrzewa, że nawet zapłakaną) M. jak na "idiotkę i histeryczkę" (cytat z opisu samej M.)
M. nie doczekała się na lekarza i gołąb umarł. Po powrocie ujrzała leżącego przed domem kolejnego chorego czy rannego ptaka i tym razem przekazała go w ręce rodziców, którzy pojechali do innej, bardziej przyjaźnie nastawionej lecznicy. Lekarze byli zatroskani, lecz bezradni, poradzili jednak rodzicom M. specjalistyczną lecznicę w mieście odalonym o około 120 km. No i wtedy wspaniały tata M. zapakował ją i gołębia do samochodu i pojechał z nimi do miasta oddalonego o 120 km. 120 kilometrów dla nieznanego, bezimiennego, nieważnego chorego ptaszka, którego szanse na przeżycie i tak były znikome! Teraz Ori zostawia czytelnikom wolną chwilkę na zachwyty i okrzyki niedowierzania. Już? W nagrodę dostaniecie wiadomość, że M. i jej tata dotarli do lecznicy doktora Andrzeja Fedaczyńskiego w Przemyślu, doktor zajął się troskliwie i umiejętnie gołębiem i zapewnił M., że ptak pod jego opieką wkrótce wróci do zdrowia. Nieprzytomna z radości M. zobaczyła na podwórku doktora przedziwne stwory: łabędzie, bociany, sarenkę, lisa, kilka psów i nie była pewna, czy to sen czy prawda, ale po powrocie do domu zajrzała na stronę internetową lecznicy (teraz nawet dobre duchy z bajek mają swoje strony) i upewniła się, że to, co widziała, jest prawdą. Jeśli macie ochotę się przekonać, zobaczcie, co wyprawia lisiczka z psem na stronie http://www.lecznica-ada.pl/
Ori z radością dzieli się z wami tą historią ku pokrzepieniu serc wrażliwych, no i ku nadziei, że kiedy zobaczycie na swej drodze jakieś ranne, bezbronne, najmniejsze nawet stworzenie, pomyślicie o M. i nie zostawicie stworzonka bez pomocy.
No tak, Ori nie byłaby sobą, gdyby nie dodała na koniec tego "smrodku dydaktycznego"!

4 komentarze:

  1. Serce się raduje a buzia do pyszczków uśmiecha :)) Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
  2. Doktor Fedaczyński jest znany na całym podkarpaciu! To wspaniały lekarz od przypadków beznadziejnych.
    A M. ma mój dozgonny zachwyt.
    Pozdrawiam Ori!

    OdpowiedzUsuń
  3. Pokrzepiłaś moje serce! Uśmiałam się po obejrzeniu strony lecznicy- Zabawa owczarka z lisem super:))
    Należy dbać o zwierzęta, bo bez nich świat byłby nudny. Wyobrażasz sobie niebo bez ptaków. Podnosisz głowę by w nie spojrzeć a tam nic...Ja nie! Dwa lata temu, gdy były straszne upały i szłam na zakupy zobaczyłam ptaka szukającego wody, miał opuszczone skrzydła i otwarty dziobek, ale zanim znalazłam pojemnik i kupiłam wodę ptaka już nie było. Od tamtej pory mam w ogródku miskę z wodą. Częstymi gośćmi są wróble i sroki. Jednego razu to przyleciały wróble z młodymi, bałam się, że się potopią i od razu włożyłam duży kamień. Rozsiadły się wtedy na środku glinianej miski. Widok był super..
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  4. Wzruszyła mnie ta historia i z zaciekawieniem poznałam klinikę Doktora Fedaczyńskiego. Wielki szacunek dla takich ludzi jak on i M.

    OdpowiedzUsuń